sobota, 12 stycznia 2013

Too much love won't kill you

            Nie mogę uwierzyć, że dopuściłam się takiego niedbalstwa! Milczenie w wypadku tego bloga nie jest złotem! Tym bardziej, że dzieje się przecież tak dużo! Za karę postanowiłam nie słodzić herbaty przez tydzień i ścielić codziennie łóżko.



             Zacznijmy od tego, że wstrętna, mordercza niemalże choroba zaatakowała moje gardło, karp nie przeszedł przez nie, w sylwestra bawiłam się w śpiącą królewnę i zaspałam na nowy rok. Na szczęście moi wybawiciele obudzili mnie dźwiękami i 2013 otworzyliśmy wspólnie niemałym hukiem.
               Ktoś zapytał, czy może zapytać, czy smętne dźwięki są spoko. Pewnie, że tak! Chcę jednak sprostować, że tylko w niedziele i tylko, gdy myślę o stanie skupienia mojego serca. Więcej na ten temat można poczytać o tu tu. Popełniliśmy parę jeszcze takich spowiedzi, a to wszystko dlatego, że zacząć mieliśmy spowiadać się z dźwięków.


              Środa rano, 9 stycznia, okazała się nie być aż tak zła, jak poprzedniczki. Lekki dreszczyk podniecenia przebiegał mi radośnie po kręgosłupie. W podskokach pobiegłam na próbę, zabierając ze sobą dowód mojej starości, który prezentuje niniejszym


              Próba odegrana, sprzęt czeka w bagażnikach, zima piękna, Chorzów czeka. Przybyliśmy i zjedliśmy kanapki z garderoby. Problemy, które się pojawiły po drodze były klasyczne. Zawsze coś się musi stać, żeby napięcie wzrastało. To taki trochę film akcji. Jako, że mowa jest już o napięciu i jego dozowaniu, teraz i tu, pauza na lekki dreszcze emocji. W czasie próby dwojga mężczyzn zaciągnęło mnie na spytki! Patrzcie co z tego wyszło!


            Zajęte miejsca i liczne skupione wyrazy twarzy okazały się być naprawdę stresogenne. Pomyślałam, że potrzebuję kontaktu z drugą stroną. Opowiadałam historię o sobie, trochę obdzierałam się ze skóry. Śpiewałam o tym jak ciężko było, kiedy we wrześniu płakałam siedząc na podłodze w kuchni, o tym że podnieść się i utrzymać głowę w uniesionej pozycji też było wyzwaniem, że kiedyś czułam te wszystkie miłe motylki, które teraz są dla mnie zwykłym oszustwem i mówiłam też o ludziach, na których patrzę i którzy mnie fascynują.
           Mam to szczęście, że na scenie otaczali mnie faceci, którzy potrafią te wszystkie rzeczy, o których ja mogę sobie śnić. Grzesiek - garbusek, który przyjmując postawę skupienia odgrywał melodie na klawiszach i gitarze i grał deszczem z japka. Bartek - kataryniarz, gitary przerzucał między palcami, pod którymi szczurek, a prościej klawisze akordeonu wyczyniały cuda, Piotruś, który pomarańczkowym basem kręcił koziołki i Tomek i jego wszystkie bębenki, dzwoneczki, wodospady, który sprawiał, że rytm nie śmiał nie być równy ;) Wyglądaliśmy tak:

zdjęcie autorstwa Marcina Pająka

           Nasze głowy trochę zwariowały, ale ze szczęścia. Gdyby wszystkie pierwsze razy w naszym życiu mogły takie być, to do powiedzenia "początki bywają trunde", można by dopisać "...ale jakie piękne".


1 komentarz:

  1. we wrześniu jeszcze coś próbowałem...
    ale właściwie to był już początek agonii po długiej i ciężkiej chorobie
    akt zgonu datowany jest na 31.01.13

    OdpowiedzUsuń