W miniony poniedziałek, byliśmy
gośćmi programu Cafe Silesia w TVS, za co ogromnie dziękujemy Jackowi
Swobodzie. Odczuwałam pewnego rodzaju stres, bo dawno nie pokazywałam facjaty
za mikrofonem (oprócz sali prób oczywiście). Dodatkowo mieliśmy opowiedzieć o
planach zespołu, o tym, co gramy. Wzięliśmy sprzęt z MOK-u i pojechaliśmy do
Katowic...
Występ wyszedł chyba sympatycznie, aczkolwiek nie mnie to oceniać.
Stres trochę nas podgryzł, bo nie zjadł, na szczęście, w całości. Zagraliśmy z
playbacku. Są to wymagania telewizyjne. Jeśli chcieliśmy się pojawić w
programie, musieliśmy wybrać playback, bo czas antenowy nie pozwoliłby na
zainstalowanie całości naszego sprzętu w studiu. Nie mniej jednak, nie chodziło
nam o to, by popisać się umiejętnościami muzycznymi, a raczej o to, żeby ludzie
dowiedzieli się, że jest taki zespół jak Natalie Loves You, NIE NATALIA LOVES
YOU, jak powiedział prowadzący, co doprowadziło mnie do lekkiego zirytowania.
Po mini playback show szybko spakowaliśmy manatki i wróciliśmy na salę.
Śmierdzieliśmy olejem z pizzerni, w której zjedliśmy kolację, ale bez
marudzenia zabraliśmy się za odegranie secika. Potem długo chodziło mi po
głowie, czy te wszystkie spięcia i napięcia z powodu telewizyjnej sprawy mają w
ogóle jakiś sens.
Człowiek nie jest w stanie w ciągu
minuty przekazać wszystkiego, co chcę. Stresuje się, jest w niekomfortowej dla
siebie sytuacji. Słowa same układają się w zdanie, a potem docierają do ucha i
powodują niejednokrotnie stłumienie przez mózg reakcji – uderzenia ręką w
czoło, potocznie zwane „face palm”. Kończy się nagranie, kamery w końcu nie
mają zapalonej, wiercącej dziurę w mózgu, czerwonej lampki, panowie i panie
dziękują sobie i żegnają się. Oni traktują to jak swoją pracę, naturalnie i
normalnie, my – rozemocjonowani miłośnicy bycia przed telewizorem, a nie w
telewizorze, będąc pod wpływem silnych emocji nie zauważamy pewnych sytuacji,
które dopiero potem dochodzą do głowy. Przecież w studiu są tylko kamery, nie
ma ludzi, którzy na ciebie patrzą, oczekując świetnego koncertu z milionem
emocji przelanymi w piosenki na przykład. Jedyne, co musisz robić to w miarę
dobrze wyglądać i wypowiedzieć się w swoim ojczystym języku na temat, który
doskonale znasz. Po co się bać? Kwestia wykonania piosenki też była
zdecydowanie ułatwiona, biorąc pod uwagę ten nieszczęsny playback. Dlaczego
jednak ręce trzęsły mi się jak galareta z nóżek? Przecież mieliśmy tylko
udawać, że gramy. Po co się bać? Doszłam do wniosku, że strach wziął się z
czegoś innego.
W głowie miałam wiele różnych
myśli. Poczynając od tego, że ludzie pomyślą sobie, że…. I tutaj wstawić należy
szereg przedziwnych kombinacji (łącznie z tym, że jestem gruba, brzydka,
głupia, niedouczona, przemądrzała, wyniosła, gwiazdorze itd.). Przecież nie
mogę powiedzieć ludziom w telewizji, że pokazuję się tam, bo bardzo chcę, żeby
posłuchali mojej piosenki i mocno trzymali za nas kciuki, bo okropnie się boimy…
To nie jest dla nas naturalne środowisko i chyba niewiele zmieni się w tej
kwestii. Jednak to część, element, który pomaga nam w naszym naturalnym
otoczeniu, czyli na scenie, czuć się dobrze. Będzie nam supermiło, gdy
zobaczymy, że dwie osoby więcej przyjdą na nasz koncert właśnie z powodu tego,
że widzieli nas zestresowanych w Cafe Silesia :)
A kiedy macie jakiś koncert?
OdpowiedzUsuńI gdzie?
Koncerty zaczynamy od początku przyszłego roku, już niedługo szczegóły :)
UsuńDlaczego rodziłaś się, kiedy ja umierałem. Dlaczego Twoja percepcja, Twoje przemyślenia są tak bardzo zbieżne z moimi. Co się dzieje? To jest, jak sen...
OdpowiedzUsuńSzkoda, że dopiero teraz mogę napisać, jak bardzo mi się podoba... ten występ oczywiście. Wypadliście OK
2:22
OdpowiedzUsuńJa też zaczynam się bać, jak przed występem
OdpowiedzUsuń